Z góry uprzedzam, nie jestem żadnym ekspertem, to są wyłącznie moje przemyślenia.^^
Nasze życie porównywane jest do Drogi, Drogi Życia. Idziemy pewną drogą, która przedstawia nasze życie. Czyli od urodzenia do śmierci kroczymy po jakiejś drodze.
Czy kiedykolwiek wyobrażaliście sobie ją?
Czy może macie już ją jakoś wyobrażoną?
A może nawet nie zastanawialiście się nad tym?
Jestem ciekawa jak inni ludzie wyobrażają sobie swoją Drogę. Jak się myśli o sobie to zawsze można ulec wyobrażeniu, że każdy z nas tak samo myśli. Co jest kompletną bzdurą. Moje wyobrażenie Drogi może wyglądać podobnie do wyobrażeń niektórych ludzi, a może być wręcz inne.
Ja sama jak myślę o swojej Drodze, to zawsze wyobrażam sobie piaskową drogę a przede mną nizinny teren, bez drzew, przede mną horyzont. Jestem pewna, że dla psychologów to by oznaczało miliony rzeczy i pewnie by siedli nade mną z wielką ciekawością.
A jak Wy sobie ją wyobrażacie?
Idziemy po Drodze Życia, całe nasze życie to Wielka Podróż, kiedyś ją zaczęliśmy i kiedyś skończymy. Różnimy się, ale jakby pomyśleć to możemy dodać sobie do naszego wyobrażenia Drogi innych ludzi, na ich trasach. Niekiedy nasze Drogi się łączą, niekiedy wręcz rozchodzą.
I właśnie na tej Drodze często upadamy, przez różne rzeczy, może to być brak pracy ciążący na nas, nie zaliczenie roku na studiach itp. Każdy ma takie upadki, mniejsze, większe. Niekiedy rozpacz nas ogarnia i leżymy na naszej Drodze i nie umiemy się podnieść. Umiemy tak leżeć przez długi czas.
Niekiedy jest to chwilowy moment upadku i po chwili wstajemy, otrzepujemy się i idziemy dalej.
Każdy z nas ciągnie Krzyż za sobą, ten Krzyż raz wydaje się lekki, raz nas tak uciska, że jeszcze trudniej nam wstać i ruszyć dalej. Są tacy którzy zostaną tam gdzie upadli.
Są też tacy którzy stwierdzą, że są sami.
Że upadli, leżą i nikogo nie ma obok nich.
Zanim przejdę dalej to chcę zapytać Was: czy nie znacie takich osób, które upadły i nie widzą, że jest pomoc obok nich? Może sami tacy jesteście? Leżycie pod Krzyżem swoich problemów i nie widzicie nikogo kto bym Wam podał rękę, pocieszył?
Ja znam i też byłam taka.
Ze swojego doświadczenia wiem, że nawet jak taka osoba nie wierzy, że ktoś obok niej jest, żeby jej pomóc to i tak może powstać. Więc powstaje z zaciętą twarzą, mówi sobie, że: nie, nie zrezygnuje, idę dalej, lecz upada później znowu. To tak jakby rzucać się w pokoju bez ścian. Rzucasz się, coś robisz, ale jednakże twoja energia idzie na marne, nic nie możesz zrobić. Wydaje się to beznadziejne.
W tym momencie nawet pytamy siebie: jaki ma to cel? Jaki ma cel te moje rzucanie się, podnoszenie się?
Wizja smutna, niemiła, każdy by wolał zapomnieć o niej, ba każdy wolał by tego nie przechodzić.
I jak wyjść z tego?
Odpowiedź jest jedna: nie jesteśmy sami. Nie jesteśmy na tej Drodze sami. Nie leżymy pod Krzyżem sami. Nasze oczy są zaślepione, głównie tym, że zawsze chcemy sami coś zrobić: ja sam wstanę, ja sam to zrobię, ale te oczy ślepe mogą się otworzyć. Wystarczy poprosić.
Bo na naszej Drodze Życia idziemy z Panem Jezusem.
Ja lubię sobie wyobrażać, że idę a On razem ze mną idzie obok mnie.^^ Chociaż tak naprawdę to Jezus jest w naszych sercach, w środku nas, czyli tak naprawdę zawsze z nami jest. Nie odchodzi.
I kiedy upadamy, On jest przy nas.
Tak więc, nie jesteśmy sami.
Jesteśmy jednak zaślepieni i niekiedy tego nie widzimy, lecz jednak jak poprosimy to Pan Jezus nas podniesie, wystarczy wyciągnąć rękę i poprosić. Tak mało, a dla niektórych tak dużo. Czemu dużo? No bo niektórzy wolą powiedzieć: nie, ja sam wstanę. Nie potrzebuję pomocy. Sam sobie poradzę.
I nadal Jezus jest tuż obok, patrzy na nas, patrzy na to jak wstajemy z zaciętością sami, jak potem znowu upadamy, ale przechodzimy obok Niego nie widząc go.
I to jest w tym wszystkim najsmutniejsze.
Tak więc, jeśli Wy kiedyś upadniecie, Wasze problemy Was przygniotą to przypomnijcie sobie, że nie jesteście sami, że Pan jest obok Was. Stoi i czeka na Was abyście się do Niego zwrócili.
Pomoc nie przyjdzie tak jak Wy będziecie tego chcieli, nie stanie się to tak, że policzycie do trzech i wstaniecie radośnie. Nie, tak to nie wygląda. Jednak gwarantuje Wam, że Pan nam pomaga. Mi pomógł, więc Wam też z pewnością pomoże. Wystarczy tylko popatrzeć na Niego, zwrócić się do Niego.
Bóg jest Miłością. I Miłość jest w nas. Jak można odmawiać jej sobie?
Ostatnio odkryłam tego gościa <3
Świetne <3
Pozdrawiam :)
Jestem ateistką. Ateistką szanującą każdą religię. Na Twojego bloga weszłam przez przypadek, ale przeczytałam Twój post i pomyślałam, że może skomentuję.
OdpowiedzUsuńCi co nie wierzą w boga (jakiegokolwiek, dlatego użyłam małej litery) nie liczą na niewidzialną pomoc - wstać muszą sami, bez pomocy. Miałam w swoim życiu niekiedy spektakularne upadki, kiedy wydawało mi się, że jest tak źle, że nie dam rady się podnieść - zawsze jednak wstawałam na równe nogi. Nie prosiłam o pomoc, nie biegałam do kościoła czy do psychologa. Wiedziałam że moc jest we mnie - siła i chęć bycia szczęśliwym przezwycięży momenty słabości. Ty jako katoliczka wierzysz, że ta siła to jest wlaśnie boża pomoc. Nie ma w tym nic złego. Ale nie-katoliczka powie, że dała sobie radę sama, że jest silna i że sobie poradzi kiedy przyjdzie kolejna chwila upadku. Ja w sobie Boga nie widzę, co jak powiedziałaś jest bardzo smutne. Ja się cieszę z tego, że jestem ateistką tak samo mocno jak Ty z tego, że jesteś katoliczką i masz Boga w sercu - nie jestem pewna czy to zrozumiesz, ale wydajesz mi się bardzo sympatyczną osobą, więc mam nadzieję, że nie odbierzesz mojego komentarza jako obraźliwej wypowiedzi.
Pozdrawiam i powodzenia w kroczeniu Twoją Drogą!
Kasia
Dziękuję za komentarz. :)
UsuńWbrew pozorom, tak jak napisałaś, że czujesz, że mogę się poczuć urażona. To jednak tak się nie poczułam i ucieszył mnie Twój komentarz.
Piszę ze swojego punktu widzenia i celem tego wpisu było dotarcie do ludzi, którzy poszukują swojej Drogi w życiu i/lub wierzą w Boga. ^.^ Stąd też taka wymowa tego wpisu powyżej.
Oczywiście, że ludzie niewierzący muszą sami powstawać i czuć tą siłę w sobie. Jednakże nie ja jestem osobą, która może dawać takie rady, bo niestety tego nie czuję.
Pozdrawiam :)