Hej :)
Maszerując sobie dzisiaj ulicami Warszawy - tak, maszerowałam sobie bo stwierdziłam, że koniec tego siedzenia w domu i dopóki nie kupię sobie butów do biegania to będę maszerować, wyrabiam 7 kilometrów w 80 minut, nie wiem czy to dużo czy mało, ja jestem z siebie dumna^^ - wpadłam na temat tego postu.
Kiedy myślimy o jakiejś zmianie, o zmianie siebie, może to być cokolwiek - od ćwiczenia systematycznie, biegania, uczenia się języka angielskiego, odchudzania - często myślimy, że to nie dla nas. Myślimy, że jesteśmy tak inni od reszty, że po prostu nie możemy się zmienić. Nawet słyszałam wielokrotnie od moich znajomych: nie jeść słodyczy, nie mogłabym!
Patrzymy na innych ludzi, którym te zmiany się udają i myślimy, że oni są z innej planety. Im wychodzi bo są lepsi od nas samych. "Coś mają czego ja nie mam". Takie myśli przychodzą nam do głowy.
I tu w tym miejscu chcę napisać, że nie, nie różnimy się tak bardzo!
To, że ja powzięłam pewnie zobowiązania to nie znaczy, że nie korci mnie jedzenie słodyczy, że już w ogóle nie chce mi się jeść mięsa, że nie kuszą mnie różne inne rzeczy.
Nadal muszę walczyć z samą sobą.
Oczywiście, że mam momenty słabości, nie jesteście w tym sami. Każdy z nas ma takie, nawet najlepsi ludzie w dziedzinie do której dążycie mają takie momenty.
Najważniejsze to znać umiar i nie schodzić z obranej drogi.
Jeśli uważacie, że nie dla Was są diety to bardzo się mylicie, diety są dla każdego i ludzie którzy są na nich są tacy sami jak Wy, jedynie nie myślą, że: "nie wyjdzie mi", "oni są inni", "jestem słaby", "mam słabą wolę", "słodycze rządzą moim życiem", "jak można nie jeść hamburgera przez tyle dni?" itp. Możecie wstawić tu cokolwiek sami mówicie, a wiem, że na pewno takie myśli macie.^^ Ja je mam.
Nie wiem od kiedy nie jadłam czekolady a unikam jej strasznie - głównie przez moje problemy z cerą po niej - ale ostatnio będąc u Dziadków na wsi miałam na nią gigantyczną ochotę i tak, zjadłam czekoladę. Czy żałuje? Nie, bo była pyszna. Jednak z powodu zjedzenia raz czekolady nie położę całej mojej diety.^^
Co dziwne nawet nie ukarało mnie to zmianami na twarzy, więc jestem zadowolona.^^
A to wiedzie mnie do kolejnej sprawy, którą chcę tu poruszyć.
Podobne myślenie które przedstawiłam powyżej odnoszone jest do religii.
W jaki sposób?
A np. to, że przykazania są nie dla mnie, może są tacy ludzie którzy tak umieją, ale ja nie albo czego ten Kościół wymaga, jak ktoś może tego wszystkiego przestrzegać?
Takie myślenie jest dość typowe.
Zapomina się w tym, że po pierwsze każdy z nas jest kuszony codziennie, jak piszę, że każdy to każdy, czyli jeśli uważamy, że Święci byli z jakiejś innej planty to proszę zejść na Ziemię (ah ja to lubię te ściąganie na Ziemię). Tak, Święci też byli kuszeni. Nie tylko my, każdy z nas jest odciągany od Pana Boga wszelkimi sposobami.
Ludzie których dzisiaj nazywamy Świętymi codziennie walczyli o swoje życie, codziennie!
Dzień w dzień stali na polu walki i tak jak nam im też było ciężko.
Tylko, że nie jesteśmy sami w tym!
W tej walce dopomaga nam Bóg! Nie widzimy Go, ale On jest z nami, zawsze.
Po drugie, przykazania zostały stworzone dla ludzi, więc tak, nie są niemożliwe do przestrzegania.
Są właśnie dla ludzi i mają nas prowadzić do Pana.
Wbrew temu co świat nam wmawia ostatnio, to ludzie żyjący w wierze nie są mięczakami.
Nie są słabi, bo popatrzcie na to w ten sposób, że największy sprzeciw idzie do tych przykazań i nakazów - dla ludzi są one ciężkie, wielu woli ich nie przestrzegać - i Ci ludzie nazywani są silnymi. Ci którzy właśnie idą na łatwiznę. Ci co nie umieją nad sobą panować, Ci są w naszej kulturze silni i przedstawiani za wzory.
A teraz popatrzcie na tych, którzy u nas uważani są za słabych - ludzi wiary, którzy przestrzegają przykazań, nakazów, żyją wg drogi wskazanej przez Jezusa, czy dla Was przestrzeganie tego wszystkiego jest łatwe?
Bo dla mnie nie, nie jest to łatwe. Jest to trudne. Trzeba faktycznie wyrzec się siebie.
I ja mam z tym problemy, nie wiem czy ktokolwiek nie ma. Bo wszyscy jesteśmy grzeszni, wszystkich nas ten świat kusi, kusi nas Szatan.
W wierze chrześcijańskiej mamy nakaz miłować naszych nieprzyjaciół, łatwe, banalne?
Nie. Nie jest to łatwe. Łatwiej przychodzi nienawiść, pogarda.
Nie będę tu pisać, że ja tak nie mam. Walczę z tym jak mogę.
Proszę i modlę się o tą łaskę. I o to naprawdę warto się modlić, bo moim zdaniem to jest w tym wszystkim najważniejsze - miłość do bliźniego. Bliźnim jest każdy. Nie tylko ten co czyni nam dobrze, nie tylko ten którego znamy. To każdy człowiek którego mijamy na ulicy. Bliźni to też ten pijak na rogu ulicy, którego mijasz czasami. Albo ten bezdomny co siedzi przy przejściu podziemnym jak się idzie do Złotych Tarasów.
Bliźnim naszym jest każdy, nie ważne jakie rasy czy jakie ma poglądy, każdego mamy miłować.
I o to chodzi w tytule tego postu, ja ciągle walczę z samą sobą, żeby do każdego czuć tą samą miłość.
Miłować swego bliźniego.
Ciągle walczmy z naszymi słabościami i nie ustawajmy w modlitwie do naszego Pana.
Bo bez niego nigdzie nie dojdziemy.
Pewnego dnia staniemy przed jego obliczem, jeśli dostąpimy tej łaski - to będzie najszczęśliwszy dzień życia dla każdego, to Wam gwarantuje!
Całym sercem czekam na ten dzień.
Pozdrawiam :)
PS: A jeszcze tak o bliźnimi, to łatwo nam przychodzi pomagać bliźnim gdzieś daleko. Do Afryki gwiazdy latają, a już o bliźnich obok nas wszyscy zapominają. Ile to razy można usłyszeć, że to nieudacznicy, ludzie którzy nic nie umieją - a w Afryce to jacyś inni ludzie mają być, tak? Nie twierdzę, że są nieudacznikami. Tylko jak tym obok nas nie pomagamy to co to za miłość bliźniego? To raczej uspakajanie swojego sumienia. I tak to u nas jest. -> Nie chodzi o to, żeby nie pomagać Afryce, ale jednakże warto rozejrzeć się wokół.^^ Tu obok nas zawsze jest wiele do zrobienia.