Witam, witam!
Czas na moje podsumowanie Pielgrzymki.
Byłam na niej od 25 kwietnia do 2 maja.
Wyjazd był na kanonizację Jana Pawła II i Jana XXIII. Oprócz Watykanu zwiedziliśmy Rzym, Asyż, Florencję, Padwę i Wenecję. W samym Rzymie byliśmy 3 dni.
Nie wiem czego powinnam oczekiwać po takim wyjeździe. Na Pielgrzymce ostatni raz byłam chyba z 4-5 lat temu, zazwyczaj mam inne priorytety oszczędzania i nie mam kasy na wyjazdy. Oczywiście zawsze są piesze pielgrzymki, ale jakoś zawsze mnie one przerażały i chyba nic tego nie zmieni. Nawet po tym jak dostałam tyle zaproszeń na nie podczas tego wyjazdu.
Nie był to wyjazd wypoczynkowy, napiszmy to szczerze - takie wyjazdy nic nie mają wspólnego z wypoczynkiem. Jak chcesz jechać wypocząć to samemu to robisz, wyjazd zorganizowany grupowo jest męczący.
Byłam już na takim wyjeździe we Włoszech, więc miałam porównanie. I chociaż moja pamięć już może być zła, to jednak nie pamiętam żeby było tak źle jak tym razem. I to nie przez to, że miał ten wyjazd cechy Pielgrzymki i był bardziej duchowy. Gdyby nie ten wymiar duchowy to bym wróciła tutaj zupełnie załamana.
Co poszło nie tak?
Biuro podróży dało ciała. Tyle razy gdzieś się spóźnialiśmy, wszędzie pędziliśmy, kierowcy z autokaru wiecznie byli gdzie indziej. Po prostu od pierwszego dnia plan naszego wyjazdu uległ rozpadowi. I to nie przez tłumy ludzi, nie przez jakieś korki - bo korków na autostradzie nie było. To wszystko przez jakieś dziwne planowanie.
Pierwszy dzień był w Asyżu, mieliśmy 5 minut na jedną Bazylikę - ja nie żartuje! 5 minut i już nas pan przewodnik wołał, że się spóźnimy itp. Gdyby to była wycieczka szkolna, sama młodzież to ja rozumiem, jednak z nami były osoby po 70, jedna pani miała 80 lat. Ja ledwo nadążałam za tempem.
Niekiedy było tak, że pan przewodnik rzucał: tyle (tu podawał czas: 40 minut, godzina) na dany zabytek macie czasu a potem zbiórka tutaj. A potem czekaliśmy więcej czasu na autokar. Ostatni dzień w Rzymie, zwiedzanie Bazyliki św. Piotra i nawiedzenie grobu Jana Pawła II. Wszyscy na to czekali! Staliśmy chyba 2 godziny w kolejce, a potem dostaliśmy godzinę na zwiedzanie + w tym czasie toaleta. Jeśli jeździcie w miejsca bardzo uczęszczane przez turystów to wiecie, że toaleta zawsze jest zapchana. Kolejki są długie i więcej się w nich stoi aniżeli zwiedza.
Ja weszłam do Bazyliki na spokojnie, już w nie byłam. Grób Jana Pawła II widziałam i pomodliłam się, ale na resztę było już mało czasu. Przynajmniej nie w tempie staruszków - moja Mama spotkała się ze znajomymi z autokaru i zaczęli iść baaardzo wolno. A tu czas nagli. Ledwo dotarliśmy na 13 na miejsce zbiórki. Mija 13. Ludzie dochodzą. Jest 13:15 pa przewodnik nic nie mówi, moja Mama poszła do sklepu z pamiątkami a ja latam aby wiedzieć kiedy ruszamy. 13:30 zbiórka.
Okazało się, że autokar dopiero podjedzie o 14, więc mamy iść na podziemny parking.
Mieliśmy pół godziny spędzić na śmierdzącym parkingu, w ciemności, w wąskich przejściach...
Myślałam, że oszaleję. Nie dość tego, że mogliśmy więcej czasu pozwiedzać i spotkać się o 13:30, to jeszcze zamiast na pięknym słońcu mieliśmy tłoczyć się w smrodzie i ciemnościach.
Załamka.
Było takich momentów dużo. Za dużo.
A jeden mógł spowodować epidemię przeziębienia, jeśli nie czegoś gorszego, ale chyba ze względu na Pielgrzymkę zostało nam to darowane, bo nikt zbytnio się nie rozchorował.
My staliśmy w deszczu, przemoknięci. Buty miałam przemoczone, a nadal nasz pan przewodnik chciał nas ciągnąć do zabytków tak jakby nie widział, że wszyscy trzęsą się z zimna! A potem czekaliśmy godzinę na autokar! -_-
To był jakiś ABSURD!
Po takim opisie pewnie myślicie, że jestem niezadowolona z wyjazdu, prawda?
Mogłabym być, gdyby nie to, że poznałam niesamowitych ludzi. Po prostu cudownych i dzięki nim mogłam to przejść z uśmiechem na ustach, śmiać się a nie płakać. Oczywiście irytacja wreszcie wygrała i były spięcia u nas w autokarze, jak to z ludźmi bywa, ale jednak było fajnie.
Nie oddałabym niczego za tą możliwość, za możliwość poznania tych osób. Jestem z tego bardzo szczęśliwa. Zostałam z Mamą obdarowana niesamowitymi darami podczas tego wyjazdu. Tyle miłości od obcych ludzi dawno nie czułam. Jestem wdzięczna Panu, że tak się stało.
Jeszcze na koniec tylko dodam coś o diecie. Wiecie, że pod koniec marca przeszłam na dietę i mocno schudłam. W czasie Pielgrzymki nie miałam jak pilnować się mojej diety. Nie dość tego miałam jak zwykle zaburzone trawienie i mój apetyt był przeraźliwy. Bardzo szybko czułam sytość. Wysatrczyło parę migdałów a ja już nie musiałam jeść przez następne 6 godzin, gdyby nie apetyt, no i to, że obiado-kolacje w hotelu trzeba zjeść - jedyny posiłek oprócz śniadania! A co Włosi jedzą na obiad-kolację? Pastę + drugie danie i deser. Było to przepyszne a ja się nie przejadałam. Śniadań dawno takich nie jadłam. Samo moje śniadanie miało tyle kalorii ile chyba cały mój dzień przed wyjazdem.
Stwierdziłam, że będę się tym przejmować po przyjeździe, bo nie miałam jak podczas wyjazdu.
Po przyjeździe wyszło na to, że utyłam 4kg - nie załamałam się, bo ja od tygodnia marzyłam o powrocie do domu tylko ze względu na dietę. Nie mogłam doczekać się powrotu do diety.
Nie będzie łatwo, znów ruszyłam, ale jednak wiem, że mogę.
Tym razem jednak w planach nie mam żadnego takiego wyjazdu. I dobrze.
Żałuje tylko, że niektóre moje przepisy będę musiała cofnąć aż do czerwca, tzn. mam zaplanowanych parę potraw na koniec maja. Jednakże nie wiem ile mi zajmie powrót do wagi sprzed.
Wiem, że pewnie wielu z Was może kiwać głową i myśleć sobie, że to efekt jojo, ale to nie jest efekt jojo. Takiego apetytu jak tam nie mam tutaj w Polsce i chociaż mój apetyt był zawsze duży, to jednak ten we Włoszech dopiero osiadł pod koniec wycieczki. Wyraźnie zauważyłam różnicę.
Pierwszych chyba 5 dni to było jedzenie dwóch porcji pasty, drugiego dania i deseru, a po tych 5 dniach już tyle zjeść nie mogłam. Co wywołało przy moim stoliku konsternację, bo wszyscy byli pod wrażeniem mojego apetytu i możliwości. LOL XD
I tak jeszcze jedno mi się przypomniało, jest tak, że wiele ludzi chciałby wyglądać młodziej.
Ja jestem tą, która wygląda młodziej a mam tego po dziurki w nosie.
Mam tego lekką świadomość, ale na Pielgrzymce zrozumiałam, że zbyt lekką. Powinnam chyba sobie wytatuować rok urodzenia na czole lub gdzieś LOL Wszyscy to chwalą, ale wiecie... To nie jest fajnie kiedy wszyscy uważają ciebie za gówniarę. W pozytywnym sensie, ale jak ktoś myśli, że obok niego stoi 16 letnia osoba, to już inaczej z nią rozmawia, a dyskusja... o jakiej dyskusji tu może być mowa? Nie ma żadnej.
Kiedy nawet młodsi ludzie pytali mnie: to nie jesteś w gimnazjum tylko liceum? - myślałam, że tam wewnętrznie umrę. Zastanawiałam się czy się tak nie przedstawiać: mam na imię Agnieszka, mam 25 lat. I nie, nie jestem w liceum.
Aaaaaaaaaaaaaaa! To jest takie frustrujące.
I to na tyle. :)
Postaram się wrzucić parę zdjęć. :)
Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz