Hej :)
Ostatnio w kinie byłam na "World War Z" i "Pacific Rim" - na wojenkę poszłam głównie ze względu na Brada Pitta, jestem kompletną jego fanką, zapowiedzi nie były niesamowite - taki sobie film o zombi, dużo tego ostatnio. Pacific Rim - cóż, jak można nie pójść? Woja z robotami, to co lubię!
"World War Z" mnie, w pozytywnym sensie, zaskoczył. Oczywiście nie da się zupełnie czegoś nowego wymyślić na temat zombi, ale nie żałuje pieniędzy. Po raz pierwszy można jednak - no może się mylę, nie jestem ekspertem - zobaczyć ludzi w panice, duuużo ludzi.^^ Jak zazwyczaj oglądam coś o zombi to zawsze jest już po lub w czasie, ale jesteśmy skupieni na głównych postaciach, więc... A tutaj bardzo fajne sceny paniki, tłumów. Może sam Brad Pitt nie ma niesamowitej roli - jest raczej obserwatorem jak dla mnie. Tak po prost jest, ale już jak jest! - to rany, on nawet starzeje się w niesamowity sposób. Niesamowicie przystojny. Dopiero przy napisach okazało się, że w tym filmie grał Matthew Fox, głównie znany z roli Jacka w Lostach. Odkryłam to w napisach i kompletnie zdębiałam, bo... No cóż, ja go w ogóle nie pamiętam. Zaczęłam nawet szukać w necie tego jego momentu, potem okazało się, że miał odejść z obsady a wreszcie ucięli jego całą scenę i teraz jest chyba tylko widoczny gdzieś na statku. Nadal jestem zła na siebie, że go nie zauważyłam, przecież to charakterystyczny facet! A jak się go już lubi tak jak ja, to można być złym na siebie. Będę musiała się następnym razem nieźle wpatrywać aby go ujrzeć.
"Pacific Rim" to film który mnie tak zawiódł, chyba nie ma takiego filmu na świecie, na którego czekałam i jak zobaczyłam to więcej ziewałam aniżeli się cieszyłam.
Po co się idzie na tego typu film?
Ja poszłam na nawalankę potwory kontra mechy.
W trakcie tego okazało się, że poszłam na film z beznadziejną, ale to beznadziejną, na siłę włożoną fabułą, z romantycznym czymś - co to w ogóle miało być?! W którym zamiast walk mam 3/4 gadania, walki pomiędzy bohaterami - która nie ma kompletnego sensu, żadnego. A tak włożyli aby się coś działo.
A walka... No tak, mechy za każdym razem wyglądają jakby po jednym ciosie miały się rozpaść, a potwory nie, można walić i walić. A mieczy który je ciacha to się wykłada w ostatniej chwili, bo przecież lepiej jest bić się i samemu obrywać i prawie zginąć, prawda?
Nie dość tego, wyjście wszystkich mechów wygląda tak, że zamiast niesamowitej walki, mamy kompletne dno, bo nas herosi giną w 1 minutę i my, widzowie, mamy uwierzyć, że oni pokonali 7 takich potworów. mam to gdzieś, że miały niższą punktację, jeśli nie dali rady zostać na ringu przez minutę niech mi nie wciskają kitu, że mogli zabić inne.
Jej, no i tak, nasz główny bohater ratuje sytuacje, tak, tak to sztampowo wygląda ale można to było zrobić lepiej.
Żarty nie śmieszą, siedzisz i tylko czekasz aż coś się stanie.
A potem jest masa nielogicznych momentów.
Naprawdę żenujący film.
A taki potencjał! Rany, taka szkoda.
Czytałam wiele krytycznych uwag o Transformersach - a ja tą serię uwielbiam, bo mam wszystko to co kocham. Tak są wszystkie te gadki szmatki, ale są dobrze zrobione. Są wzruszające sceny, są, ale wzruszają. No jak mnie nie umiecie wzruszyć, to drodzy państwo, to znaczy, że film jest do kitu fabularnie i już!
Jedyny plus jak dla mnie to efekty specjalne, miło się patrzyło, jak już się coś działo, oprócz frustracji, że nic nie wychodzi.
Dla fanów True Blood jeden smaczek, rywala głównego bohatera (tak, nazwałam go rywalem, ale naprawdę nie wiem kim jest ><) gra Robert Kazinsky który właśnie w tym sezonie co teraz leci gra Bena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz